Skąd się biorą te bestsellery? Głupie pytanie. To zupełnie jakby zapytać, skąd się biorą dobre pierogi. Przecież zrobienie ciasta na pierogi jest idiotycznie proste. Trochę wody, oleju i mąki. Czasem jajko. Nie ma siły, żeby nie wyszło. A nie wychodzi (ciasto zwykle grube i gumowate,farszu mało i w dodatku niesmaczny). […]
Jeśli w tym biznesie coś jest pewne, to tylko to, że nic nie wiadomo. Na przykład „Księga imion” Jill Gregory i Karen Tintori miała sprzedać się [w Polsce] w 11 tysiącach egzemplarzy. Sprzedała się w 50. Polakom spodobał się thriller wychodzący od starej przypowieści, że światu przewodzi 36 sprawiedliwych.
– Ale właściwie dlaczego miała się sprzedać akurat w 11 albo 50?
– Zakładamy się o to w wydawnictwie i planujemy sprzedaż – mówi Paweł Szwed. – Potem sprawdzamy, kto wygrał.
– Ja założyłam się, że biografia Marka Edelmana sprzeda się świetnie – mówi Dorota Nowak – 20 tysięcy.
– A ja nie wierzyłem, obstawiałem na cztery tysiące – mówi Paweł Szwed.
– A Bartoszewski? Czy ktoś pomyślał, że rozmowy z Bartoszewskim mogą się sprzedać w nakładzie 110 tysięcy egzemplarzy?
– Czyli gracie w kości?
– Tak, właściwie tak. Gramy w kości – mówi Paweł Szwed. – To zupełnie irracjonalne. […]*
Z tej nieprzewidywalności biorą się zapewne te wszystkie opowieści o bestsellerach, których nie chciało wydać 30 wydawnictw, a 31. zaryzykowało, wydało i odniosło sukces. No tak, ale który wydawca pochwali się, że wydał gniot, którego nie chcieli inni wydawcy, i do interesu dopłacił?
Mimo wszystko jest jednak zasadnicza różnica między pierogami a książkami: udany pieróg będzie smaczny, udana (i smaczna) książka wcale nie musi być bestsellerem, bestseller wcale nie musi być udaną książką.
A teraz wracam do świątecznej lektury skandynawskich kryminałów.
———–
*Leszek K. Talko: Bestseller czyli coś z niczego. Duży Format 2009 nr 50 s. 26-27