Z przeraźliwym piskiem opon zahamowałam na podjeździe przed Komendą Główną. Z budynku wyskoczyło kliku zaniepokojonych ludzi w mundurach. Tuż za mną wpadła na pojazd przeklęta syrena. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, z pianą na ustach, przepełniona niezaspokojoną żądzą mordu, z tłuczkiem do mięsa wzniesionym nad głową, wypadłam z jaguara i runęłam w kierunku upiornego pojazdu. […]
– Won!!! – wrzeszczałam dziko, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. […]
Wyjęłam torebkę, zamknęłam jaguara i ruszyłam do pułkownika, poprzedzana przez jednego z milicjantów. […] Razem z pułkownikiem siedział w gabinecie jakiś facet […].
– Tego łobuza znam – powiedziałam z zimną nienawiścią, oskarżycielsko wskazując go tłuczkiem. – Pan uważa, że kto to jest?
Obaj spojrzeli na mnie wzrokiem pełnym zdumienia. Zapewne odjęło im mowę, bo pułkownik bez słowa skierował pytające spojrzenie na mojego towarzysza.
– Melduję, że nic nie rozumiem – powiedział ten ostatni pospiesznie. – Zdaje się, że obywatelka pobiła naszych ludzi.*
*Joanna Chmielewska: Całe zdanie nieboszczyka. – Wyd. 2. – Alfa, 1988. – S. 364-365.