Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Lipiec 2009

W 1950 roku Nowicki złożył w Czytelniku maszynopis swojej pierwszej powieści. […] Wydawnictwo nie zdecydowało się na druk. […] Pisząc pierwszą powieść (Uroczysko), Nienacki nie miał chyba zamiaru przeznaczać jej dla młodzieży, dlatego wątek perypetii romansowych jest dość istotny. […] Autor miał wtedy około 25 lat i pisał o swoich rówieśnikach i ludziach nieco starszych (trzydziesto-czterdziestoletnich). W tej powieści wyraźny jest także wątek nieporozumień i niesnasek w czasie ekspedycji archeologicznej, problem celowości badań przeszłości. Nie są to tematy bardzo ciekawe dla młodego czytelnika. Autor prawdopodobnie pisał swą książkę dla dorosłych czytelników, chociaż miałkość intelektualna fabuły dorosłego czytelnika raczej od tej książki odrzuca.
Trudności z wydaniem powieści skłoniły autora do publikacji jej w Naszej Księgarni, co nadało Nienackiemu piętno pisarza dla młodzieży.* 

Na początku lat 50. autor dowiedział się, że nigdy niczego w Polsce nie opublikuje, może najwyżej pracować na budowie*. Jerzy Putrament poradził, by pisać pod pseudonimem. Tak oto Nowicki stał się Nienackim. Jak więc widać, niewiele brakowało, a nie byłoby ani Zbigniewa Nienackiego, ani Pana Samochodzika!

Fakt, że „Uroczysko” powstawało jako książka dla dorosłych, wpłynął na kształt następnych powieści (już dla młodzieży), a to z kolei zadecydowało o ich oryginalności i w efekcie powodzeniu. Dotyczy do przede wszystkim pierwszych tytułów cyklu.

Co odróżniało „Samochodziki” od innych powieści młodzieżowych? Po pierwsze, ich bohaterem nie był jakiś Marek Piegus, tylko całkiem dorosły mężczyzna, który z pełną powagą dopuszczał młodego czytelnika do swoich dorosłych spraw. Interesujące było też solidne osadzenie akcji w rzeczywistości – mimo że tu i ówdzie autor zmieniał nazwy miejscowości, książki czytało się niemal jak reportażowe relacje (co ma swoje wytłumaczenie we wczesnej twórczości Nienackiego, np. „Pozwolenie na przywóz lwa” to w zasadzie reportaż). No i, last but not least, wehikuł, który pobudzał wyobraźnię: amfibia z silnikiem ferrari 410 superamerica.

 

Niestety, gdzieś po 5-6. tomie cyklu widać wyraźnie, jak książki się infantylizują, tracą kontakt z rzeczywistością, aż wreszcie ulatują w sferę fantazji, by przypomnieć „Pana Samochodzika i człowieka z UFO.”

Temat tej czytanki pojawił się za sprawą nowej książki Piotra Łopuszańskiego – „Pan Samochodzik i jego autor”*. Na 336 stronach autor zebrał wiele informacji, na wyklejkach mamy kolekcję reprodukcji okładek pierwszych wydań. Nie umniejszając wartości pracy włożonej w dzieło, trudno jednak publikację uznać za w pełni udaną, w dużej mierze z winy wydawnictwa. O licznych błędach będących wynikiem niestarannej korekty nawet nie warto wspominać. Niestety, książka wyraźnie nie trafiła do dobrego redaktora. Przede wszystkim rażą liczne powtórzenia. Niektóre informacje (nie przeczę, że istotne) powtarzają się do znudzenia w każdym niemal rozdziale. Przydałaby się też książce solidna adiustacja stylistyczna – np. jeśli autor książki nie wie, że czasownik„posiadać” można zazwyczaj zastąpić czasownikiem „mieć”, to powinien o tym wiedzieć redaktor w wydawnictwie i zmiany takie, z korzyścią dla tekstu, wprowadzić.

———–

*Piotr Łopuszański: Pan Samochodzik i jego autor. O książkach Zbigniewa Nienackiego dla młodzieży.Warszawa: Nowy Świat, 2009. s. 24, 129-120

**ferrari 410 superamerica i wehikuł pana Tomasza z okładki „Wyspy Złoczyńców” (proj. graf. Grażyna Sorn)

Read Full Post »

Istnieje pewna więź między książkami i nieskończonością. Nigdy niekończące się historie, biblioteki zawierające wszystkie możliwe książki, książki zawierające wszystko, co się zdarzyło, i wszystko, co się nie wydarzyło; książki, które same się piszą, książki o książkach, książki o czymś – niebędące książkami i wreszcie książki, które kończą się, zanim zostały napisane. […] Co prawda jak na coś, czego nie można kupić na aukcji internetowej, „nieskończoność” jest dziwnie wszechobecna. Pojawia się w kazaniach kościelnych, wykładach z matematyki na wszystkich najlepszych uniwersytetach i w książkach popularnonaukowych traktujących o „życiu, Wszechświecie i całej reszcie”; cały świat pogrąża się w mistycyzmie, gdy historycy przypominają nam, że ludzie byli paleni na stosach za mówienie o niej. Jest dobrze znaną domeną powieści fantastycznych oraz fantastycznonaukowych i jednocześnie klamrą spinającą mistyczne kontemplacje z rzeczywistością. „Proszę jednego ze wszystkim” – właśnie tak zamówił hamburgera mistyk. Czy możliwe, aby to wszystko było ze sobą jakoś powiązane? Czy nieskończoność jest aż tak duża?

Przez tysiące lat nie było na Zachodzie bardziej wywrotowej idei niż nieskończoność. Myśl o tym, że rzeczy mogą dziać się bez przerwy aż do wieczności, że nie muszą mieć ani początku, ani końca, ani środka, ani brzegu, była sprzeczna z mądrością Zachodu. To zagrażało Bogu Wszechmogącemu pozbawieniem go statusu jedynej nieskończoności, zdegradowaniem Ziemi z centrum Wszechświata i zaprzeczeniem wyjątkowości i szczególnego znaczenia zdarzeń podczas aktu kreacji. Potencjalnie groziło tym, że to, co jedynie możliwe, mogło stać się nieuniknionym.*

moebiussm

Nieskończoność onieśmiela. Nawet gdy trzyma się w ręku krótki przewodnik po niej. Bo w życiu nieskończoność konkretyzuje się jakoś tak po kawałku, jak w tej piosence, w której za jedną siną dalą – druga dal. Łatwiej się żyje z nieskończonością podzieloną na mniejsze porcje. Albo z nieskończonością zignorowaną – ot, choćby liczbę Pi przycina się do bezpiecznej długości, żeby nie raziła swoim rozpasaniem (przynaglając, ach przynaglając, gnuśną wieczność / do trwania**)

———–

*John D. Barrow: Księga nieskończoności : krótki przewodnik po tym, co nieograniczone, ponadczasowe i bez końca. przeł. Tomasz Krzysztoń. Warszawa : Prószyński i S-ka, 2008 s. 15.

**Wisław Szymborska: Liczba Pi. W: Wieczór autorski. Warszawa : Anagram, 1992 s. 131

 

Read Full Post »

Amazon wycofał ze swoich wirtualnych półek cyfrowe wersje kilku książek. Jednocześnie wykasował te książki z dysków klientów, którzy wcześniej je kupili.

W piątek rano użytkownicy Kindle, specjalnego przenośnego czytnika do elektronicznych książek produkowanego i sprzedawanego przez Amazon, ze zdumieniem spostrzegli, że z dysku urządzenia ubyło kilka tytułów. A na konta wróciły pieniądze wydane na ich zakup. […]Chodziło o „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella. […]

Jak Amazon mógł zdalnie usunąć książki kupione przez klientów z ich czytników? Prawdopodobnie wykorzystał swoją bezprzewodową sieć Whispernet. Służy ona do przesyłania danych – głównie cyfrowych książek – z systemu wprost na dysk Kindle. Jak widać, mechanizmy zaszyte w czytniku pozwalają, by działało to także w drugą stronę.** 

Nowy, wspaniały świat… Już jest! Wynalazek Amazonu ma wielką przyszłość, zresztą już opisaną w literaturze. Na wszelki wypadek sprawdźcie, czy macie jeszcze na półkach te książki.

———–

*Amazon kasuje klientom książki. Gazeta Wyborcza 2009 nr 168 s. 25

Read Full Post »

 „Proszę się cofnąć do przodu!” (słyszałem takie wezwanie konduktora w tramwaju warszawskim; proponuję je jako główne hasło dla wielkiej i potężnej Międzynarodówki, która nigdy nie będzie istniała)*

Leszek Kołakowski (1927-2009)


Długi czas przymierzałem się do wykorzystania w blogu którejś z publikacji Leszka Kołakowskiego. (Ostatnio były to „Ułamki filozofii najbardziej wysłużone i najczęściej cytowane zdania filozofów z komentarzem” – popularyzacja, owszem, ale w jakim stylu!) Niestety, nie udało mi się nigdy stworzyć blotki, bynajmniej nie z winy Profesora. Dzisiaj więc cytat – bez komentarza, tylko z tym wyjaśnieniem.

Leszek Kołakowski: Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?. Gazeta Wyborcza 2009 nr 167 s. 16.

Read Full Post »

– A co z ludźmi mądrymi ponad przeciętną? Co z nimi robicie?
– No tak, z tym obecnie nie mamy prawie żadnych kłopotów. Już od długiego czasu nie zdarzyło się nam nic niebezpiecznego, jeśli idzie o dokonania umysłu. Ale gdyby do tego doszło, przeprowadzilibyśmy operację chirurgiczną mózgu, która obniży zdolność myślenia do przeciętnego poziomu. – Zadumał się. – Przychodzi mi chwilami do głowy, że to trochę szkoda, że nie możemy czasem podnieść poziomu, zamiast go zawsze tylko obniżać; lecz to oczywiście niemożliwe.* 

Jeśli wierzyć autorowi „Trzech panów w łódce…”, świat do 2891 r. aż tak bardzo się nie zmieni. Powyższy, napisany w 1891 r., fragment o tym przekonuje. Nasza (nas, z początków 3. tysiąclecia) wyższość polega może na tym, że nie uciekamy się do operacji chirurgicznych. Działamy subtelnie, za pomocą fal elektromagnetycznych przenoszących program telewizyjny.

W naszym kraju lwią część roboty wykonują dwa programy Telewizji Polskiej, choć oczywiście nie można pomijać zasług telewizji pozostałych. Nie mogę ręczyć, czy osoby zajmujące się telewizją nie przechodzą przed objęciem stanowiska jakichś operacji mózgu; sądząc po efektach, nie jest to wykluczone. Na pewno nie przychodzi im do głowy, że można podnieść poziom, zamiast go zawsze tylko obniżać.

Pocieszające jest, że w tym wszystkim udało się jednak ludzkości wymyślić komputer i zmywarkę do naczyń. Choć było to czas jakiś temu,a dzwonki telefonów komórkowych, które ostatnio słyszałem, zdecydowanie nie zostały wymyślone przez inteligencje ponadprzeciętne.

———–

*Jerome K. Jerome: Nowa utopia. W: Obłędni rycerze. Humoreski fantastyczne pod red. Petera Haininga. Przeł. Monika Michowicz, Magdalena Moltzan-Małkowska. Warszawa: Prószyński Media 2009 s. 29

Read Full Post »

parasol2sm

Środa. Od rana leje. Wypróbowałem nowy (chiński?) parasol za 9,90 PLN. Szczęśliwie jestem prawidłowym użytkownikiem.

Read Full Post »

Kultura w zagrożeniu!

kulturaw

Read Full Post »

Bach studiował Corellego, Vivaldiego, organowych mistrzów niemieckich, ale nie znał dzieł Monteverdiego, największego spośród tych, co byli przed nim. Nie mógł: żyło się wtedy tylko muzyką współczesną, było nie do wyobrażenia, aby słuchać staroci sprzed stu lat. Haydn liznął trochę dawnej muzyki w wiedeńskim domu barona van Swietena, wątpliwe jednak, czy grano tam Koncerty Brandenburskie, najciekawsze spośród dzieł napisanych przed nim na orkiestrę. Mozarta widziano, jak się zachwyca partyturą Bachowskiego motetu – [wiemy,] że nie słyszał nigdy Mszy h-moll. Beethoven znał „Das WohltemperierteKlavier”, wielbił Händla – czy miał pojęcie o renesansowych madrygałach, wolno wątpić.*

cellosuitensm

To fragment artykułu Piotra Wierzbickiego o muzyce. I nie chciałbym, żeby ktokolwiek uznał tę blotkę za próbę dorównania w kwestiach muzycznych temu autorowi. To raczej głośne rozmyślania profana. Latem ludność zajmuje się wyłapywaniem pogody między niepogodami nieustannymi, więc przy minimalnej frekwencji na blogu może ujdzie mi to na sucho.

No to przystępuję do rozmyślań: na zdrowy rozum to oczywiste, ale zawsze mnie zaskakuje, że dzisiaj przeciętny słuchacz muzyki(poważnej) zna i słyszał więcej utworów niż Jan Sebastian Bach. Takie stwierdzenie skłania mnie do tego, by próbować wyobrazić sobie, jaki był horyzont muzyczny słuchacza i wykonawcy w wiekach dawniejszych.

Bo, zastanówmy się, na jakim poziomie wykonań muzyki mógł słuchać odbiorca w epoce baroku? Na pewno, jeśli miał szczęście, mógł słuchać nieziemsko pięknych głosów kastratów. Podobno z nut wynika, że musieli sporo umieć. Ale ilu takich wykonawców było? Kilku? Kilkunastu? Przez cały wiek!

Z iloma innymi wykonawcami mógł skonfrontować swoją sztukę wykonawczą przeciętny wiolonczelista z epoki Bacha? Logicznie wnioskując,wydaje mi się, że dzisiaj każde, nawet tylko poprawne, wykonanie sonat wiolonczelowych Bacha sięga szczytów dostępnych ongiś tylko jednostkom. Kiedyś,siłą rzeczy, punktem odniesienia dla wykonawcy byli grajkowie z najbliższejokolicy, ewentualnie ze stolicy, gdy zrobił karierę. Dzisiaj każdy, nawet debiutujący, wykonawca staje od razu w szranki konkurencji światowej rozciągniętej w czasie i przestrzeni. To – nadal dedukuję – skutkuje tym, że biorąc dowolną płytę z nagraniem „Czterech pór roku” obcujemy z arcydziełem w blasku, jaki nie był dostępny uszom współczesnych Vivaldiemu.

A teraz pomyślmy, ile takich nagrań, lepszych niż to, co słyszeli kiedykolwiek ludzie baroku, zasłużyło na pogardliwe recenzje krytyków.Żyjemy, jak sądzę, w epoce wykonań doskonałych. Tyle że doskonałych mniej lub bardziej, a mniej znaczy za mało.

Mamy dobrze, choć z drugiej polepsza się na gorsze. Gdy chodzi o płyty z muzyką poważną, Polska jest w Europie B (a może i C). Nagrania wielu wykonawców mają premiery nawet kilka miesięcy po tym, jak pojawiają się na półkach w Niemczech czy Francji. A i to nie znaczy, że po tzw. premierze(czyli dacie pojawienia się w handlu) są dostępne. „Opium” Philippe’a Jaroussky’ego (jego „Carestini” stał się we Francji złotą płytą, nie mówię więc o zapoznanym wykonawcy niszowym) miało polską premierę wiele tygodni po francuskiej, a i to teoretycznie – płytę zamówioną 2 dni przed „premierą”otrzymałem po półtoramiesięcznym oczekiwaniu. I to staje się regułą: proszę spojrzeć na terminy dostaw płyt z muzyką poważną w Merlinie – zazwyczaj opatrzone są magiczną inskrypcją „towar trudno dostępny, do 40 dni”. Oczywiście, można kupić za granicą, np. w brytyjskim Amazonie – wysłana z magazynu w Niemczech płyta dotrze szybciej, niż zamówiona w Merlinie, ale niestety koszty wysyłki koszmarne.

Ale zaraz, o czym to ja miałem pisać blotkę? Jednak o tym,że jako słuchacze mamy dobrze i jeszcze lepiej niż ongiś. I tylko żebyśmy z tego chcieli korzystać – oceany muzyki czekają, a dystrybutorzy muzyki pilnują,byśmy nie dostali zbyt wiele naraz.

———–

*Piotr Wierzbicki: Kolejka na Everest. Gazeta Wyborcza 2009 nr 155 s. 29

** Okładka płyty Mścisława Rostropowicza (Bach:Cello-Suiten) z rysunkiem Salvadora Dalego.

 

 

Read Full Post »

Pewnego letniego poranka – rozpoczął wąż – spacerowałem sobie po cienistych alejkach ziemskiego raju […]. Miałem ostatnio z mamą czternastą lekcję dobrego wychowania; była to lekcja o uczynności. Kiedy więc ujrzałem Ewę, która wspinając się na palce próbowała zerwać jabłko, natychmiast postanowiłem spytać, czy mogę jej w tym pomóc. […]
„W czym mogę pomóc szanownej pani?”
„Widzi pan to śliczne, dojrzałe jabłuszko? Złoci się jak miód. Chciałabym je zerwać, ale ciągle mi się wymyka […]”
Och, dla mnie to fraszka. […] Owinąłem się wokół gładkiego pnia i dostałem się do jabłka. oczywiście najchętniej sam bym je schrupał, ale nie miałem serca pozbawiać Ewy soczystego przysmaku. Zsunąłem się ku oczekującej niecierpliwie matce ludzkości i podałem jej owoc […].
[..] ujrzałem , jak moja nowa znajoma biegnie do męża podzielić się z nim dopiero co przez mnie zerwanym jabłkiem. Adam stanowczo odmawiał, co mnie mocno zdziwiło, bo zawsze był smakoszem i łakomczuchem. W końcu Ewa musiała go jednak przekonać, bo dorwał się do połówki jabłka, wołając przy tym mocnym głosem: „Pal licho, po nas nawet potop”. […]
W tej chwili niebo pociemniało, słupy płomieni oświetliły ziemię czerwona łuną, a jednocześnie z góry spadały z trzaskiem ogromne sople lodu. […] A ja sam tak się bałem, że w te pędy pobiegłem do mamy, która też trzęsła się ze strachu.
„Coś ty znowu nabroił, niedobre dziecko?” – krzyknęła. Nigdy dotąd nie widziałem jej tak rozgniewanej.
Odpowiedziałem:
„Nic nie nabroiłem, tylko pomogłem Ewie zerwać jabłko”.
W tej chwili dotarły do moich uszu jakieś wrzaski: Adam biegł za żoną, pieklił się i bił ją
.
„To przez ciebie ta cała awantura! – ryczał – Nie do wiary,jakaś ty ciekawa i łakoma. Zawsze się wygłupisz.”
„Co ja takiego zrobiłam? – odcięła się Ewa zupełnie niespeszona. – Opalałam się w ogrodzie, a ten przeklęty wąż przyniósł mi jabłko.Wzięłam, żeby mu nie sprawiać przykrości To jego wina”. […]
„Zedrę z ciebie skórę” – groził mi Adam.
„Tak, tak, kochanie – podjudzała Ewa. – Bardzo cię proszę, będę miała śliczne pantofelki”.*

blog_im_3926874_5159028_tr_adamewa2

Powyższy cytat podrzucam mimochodem, w charakterze suplementu do poprzedniego tematu. Podrzucam – sugeruje, że czynię to niepewnie i niejako ukradkiem. Wynika to z tego, że reinterpretacja pewnych faktów dokonana przez autora* cytatu nikogo nie zadowoli. Protestować będą ekolodzy i miłośnicy zwierząt. Trudno założyć, by zgodziły się z tym feministki. Pozostali też mogą mieć pretensje, że całą winę o wywołanie potopu zrzuca się na Adama. Można liczyć tylko na przychylność osób odpowiedzialnych za stan kanalizacji deszczowej w polskich miastach. Po ostatnich opadach i oberwaniach chmur, kiedy to największe polskie miasta przypominały Wenecję, osoby te zapewne nerwowo rozglądają się wokół, rade wskazać winnego. Nie jest to jednak zbyt liczna grupa, a kto wie, czy jedynym odpowiedzialnym nie okaże się w końcu właśnie Adam. Ale sam sobie winien, po co gadał w trakcie jedzenia.

———–

*Philippe-Jean Hesse: Na arce plotkują zwierzęta. Il. **Jean Effel. Przeł. Zofia Wasitowa. Warszawa: Iskry, 1959 s. 12-17
    Oryg.: „Silence, on raconte” 1951

Read Full Post »