[Ika] odeszła od okna i otwarła radio. Nad podziałką aparatu powoli rozjarzyło się zielone, magiczne oko. […]
Groszek tymczasem zaświecił lampę i zaczął delikatnie kręcić gałką aparatu, żeby znaleźć jakąś ładną muzykę z dalekiego świata.
Jasna strzała płynęła po radiowej skali jak skrzydło samolotu – mijając nazwy nieznanych miast. Radio szeptało dziesiątkami różnych głosów, czasem zaśpiewało wysokim gwizdem, czasem kilka urywanych cienkich dźwięków wystukało sygnał morskiego telegrafisty.
Groszek przesuwał się od stacji „Palermo” i „Beromünster”, poprzez „Graz” w stronę „Zagrzebia”, gdy weszła Ika z atlasem.*
Radioodbiornik był ongiś sprzętem magicznym. Magia ta odeszła razem z magicznym okiem i podświetlaną skalą z nazwami dalekich miast.Trochę tej magii próbowały uszczknąć dla siebie odbiorniki tranzystorowe, czule wyprowadzane na spacery przez właścicieli, ale nie starczyło tego na długo.Radio najpierw zmalało, potem zrosło się z wieżą. Dzisiaj radioodbiornik rzadko jest urządzeniem samodzielnym, zdegradował się do roli elektronicznego planktonu, co to brzęczy sobie w kuchni.
Dla mnie ostatnim magicznym radioodbiornikiem była Elizabeth stereo, w której najbardziej hipnotyzującym elementem był podświetlany wskaźnik wysterowania z kiwającą się na zielonym tle wskazówką.
Faktem jest, że tamte magiczne radioodbiorniki trafiały do literatury i cytatów podobnych powyższemu znalazłoby się sporo. Współcześnie –już nie. Bohaterowie książek nie włączają już radia, bo albo radia nie słuchają,albo ono przygrywa w tle, mało ważne co i jak.
*Jerzy Broszkiewicz: Wielka, większa i największa. Wyd. 6.Warszawa 1968 s. 17-19
Suplement kierunkowskazologiczny
– Jak wracałem do domu – mówił – specjalnie skręciłem, żeby mu się przyjrzeć. Wszyscy mówią, że to grat… i z bliska wygląda jeszcze gorzej niż grat. Ale kiedy stanąłem koło niego i zajrzałem do środka on …
– On? – spytała przejęta Ika.
– On na chwilę zapuścił motor i …
– I co?
Groszek nachylił się ku niej, choć nikt przecież poza Iką nie mógł go słyszeć.
– … i nawet – szeptał – wyrzucił jedną strzałkę, jakby chciał skręcić w lewo i wyjechać z podwórza. *
Na wszelki wypadek przypomnę: On to samochód Opel Kapitan,jeden z bohaterów książki. A fragment powyższy przypomina, że kierunkowskazy były kiedyś strzałkami – nie włączało się kierunkowskazu, a „wyrzucało się strzałkę”, czego ślad znajdujemy w czytance. Współczesne aspekty kierunkowskazologii roztrząsa Pszczółek na swoim blogu.
Read Full Post »