Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Kwiecień 2021

„Tablica klasyfikacyjna prezentowała kolejno: Typ – Polytheria, Rząd – Syncytialia, Klasa – Metamorpha”*.

Czyli myślący ocean z „Solaris” Stanisława Lema – tutaj przedstawiony przez Jerzego Skarżyńskiego – tak, tego od „Muszkieterów – na okładce 3. wydania powieści. Tak oto robi mi się tutaj poczet istnień dziwnych (przypomnę: były m. in. tryfidy i dwugłowe Taraxacum officinale [tu dwugłowego nie będzie]). Ale może to lepsze od antologii fryzjerskiej, która też zaczęła się układać. A wracając do tematu głównego, uzupełnię, że:

„Bo też ocean nieprzypadkowo zaszeregowano do klasy Metamorpha. Jego falująca powierzchnia mogła dawać początek najbardziej różniącym się od siebie, do niczego ziemskiego niepodobnym formom […].”*

Oczywiście, u Lema cytat nie bierze się znikąd – Hughs i Eugel, „Historia Solaris”, t. 2.


Stanisław Lem: Solaris. Wyd. 3. – Wydawnictwo Literackie, 1976. Ilustracja na okładce: Jerzy Skarżyński.

Read Full Post »

Z cyklu: wyciągam z półki na chwilę, która trwa 2 godziny.

Miał być odpoczynek od śmiercionośnych tryfidów, a będzie trochę makabra chyba. Wegetarianie, nie czytać! Otworzyłem posiadane od dawna dawna amerykańskie wydanie „Alice in Wonderland” (1990) z ilustracjami Margaret Tarrant z 1916 r. Zastanowił mnie mnie wizerunek Żółwiciela odmienny od tego, co proponują inni ilustratorzy. John Tenniel, pierwszy ilustrator „Alicji…”, dał tu po prostu obrazek żółwia z głową cielęcia. Poszedł na skróty, bowiem problem dla ilustratorów tkwi w tym, że Mock Turtle to stwór, który powstał z fałszywej zupy żółwiowej, którą przygotowywano z cielęciny. Margaret Tarrant chyba jako jedyna potraktowała ten fakt poważnie. Jak widzimy, Żółwiciel składa się z cielęcia, dwóch łap żółwich i garnka. Zupa jeszcze dymi… Jak się zastanowić, to wyszła trochę makabra.turtlemock

Read Full Post »

„Ale naprawdę niepokojące było odkrycie, że zwój znajdujący się na końcu trzonu tryfida może być użyty do ataku, ponieważ cienka długa na dziesięć stóp wić jest w stanie smagnąć, wydzielając truciznę w wystarczającej ilości, aby zabić człowieka, jeśli uderzy w nieosłoniętą skórę. Na początku nikt także nie zwrócił uwagi na ich zwyczaj pozostawania koło swoich ofiar. Przyczyna stała się jasna dopiero, gdy wykazano, że żywią się mięsem, tak samo jak owadami. Parząca wić nie dysponowała siła wystarczającą do rozerwania ciała, ale była na tyle silna, że mogła podnieść strzępy rozkładającego się ciała i przenieść je do kielicha na swym trzonie.”

*John Wyndham: Dzień tryfidów. Przekład [nowy!] Stefan Baranowski. Vis-à-vis Etiuda, 2018

Tak, żaden tam łagodny zaskącz (z „Cieplarni”), ale groźny tryfid z „Dnia tryfidów” Johna Wyndhama. Kiedyś tryfidy straszyły tak dobrze, że już w 2 lata po polskiej premierze odnotowała ich istnienie literatura polska:

„Mama Żakowa znajdowała się w kuchni, gdzie zmywała naczynia jednocześnie czytając powieść fantastyczno-naukową „Dzień tryfidów”. Nie mogła absolutnie oderwać się od lektury […]”

– to w „Szóstej klepce” Małgorzaty Musierowicz, która ukazała się w 1977. Mnie kiedyś tryfidy straszyły bardzo, do dzisiaj w wielu roślinach, którymi chwalą się hobbyści ogrodnicy, widzę przyczajone tryfidy.

Read Full Post »

Pomyślałem sobie, że napiszę coś z sensem o tym, że Josef Škvorecký jest autorem fascynujących opowiadań o jazzie (z „Saksofonem basowym” na czele). Niestety, z sensem mi się nie udało, więc wrzucam parę zdań przypadkowych plus fragment. (Kiedy już wybrałem tenże fragment, zauważyłem, jest jest to też ciąg dalszy cyklu „Fryzury w literaturze”, który powstał jednak niezamierzenie.)

„Pan dyrektor Czermak miał też wzorowego syna, aryjskiego młodziana, wyróżniającego się w nauce niemieckiego, łaciny i w donosicielstwie. Pewnego dnia spotkała go, nadzieję całej szkoły, przykra przygoda. Spacerował po parku i wczytywał się w ilustrowany reportaż „Das Ende eines bolschewistischen Panzers” z czasopisma „Signal”. Nagle został zaatakowany przez zamaskowanych bandytów, którzy zakneblowali mu usta i wciągnęli w krzaki obok pomnika Karela Hynka Máchy, gdzie pozbawili go zarostu z miejsc widzialnych i niewidzialnych. Potem przywiązali do drzewa i pozostawili własnemu losowi, umocowując na przeciwległym drzewie wielkie lustro kuchenne. Dwugodzinne wpatrywanie się we własne, zeszpecone odbicie wprawiło syna dyrektora w stan takiej rozpaczy, że kiedy wreszcie udało mu się uwolnić z więzów, bez wahania użył tego samego sznura do próby samobójstwa. Wybrał jednak zbyt słaba gałąź, która złamała się pod jego ciężarem. To starczyło, by podjąć decyzję pozostania przy życiu, więc kiedy zapadł zmrok, młody Czermak przekradł się chyłkiem do gimnazjum. Wkrótce potem można było zobaczyć, jak do szkoły spiesznie podąża fryzjer Kavanek z duża torbą. Nastopnego dnia Adolf Czermak pojawił się z kędzierzawą czupryną, lecz Kristýna Hubálková, udając szczery podziw, zanurzyła w jego włosach niesforny palce i w ten sposób go zdemaskowała. Z tego powodu Adolf Czermak – zaufany Kuratoriom, syn dyrektora i wzorowy uczeń – musiał przez miesiąc udawać chorobę, dopóki stan jego głowy nie pozwolił na dalsze funkcjonowanie wśród siódmoklasistów.”

Na pierwszy rzut oka akapit z powieści dla chłopców w rodzaju „Leśnej szkoły strzelca Kaktusa”. Ale z opowiadaniami Škvoreckiego tak jest, że czym dłużej się je czyta, tym więcej się w nich znajduje, często rzeczy niespodziewanych. Tutaj na przykład lustro… Rzecz napisana w 1957 r. dotyczy czasów II wojny światowej i pozwala jeszcze na spostrzeżenie, że bardzo zmienił się gust powszechny w sprawie fryzury typu ogolona głowa – dzisiaj to fryzura męska zupełnie pełnoprawna.

*Josef Škvorecký: Eine kleine Jazzmusik. Przeł. Andrzej S. Jagodziński. W: Gorzki świat. Wybór tekstów Andrzej S. Jagodziński. Wydawnictwo Czarne, 2020.

**Obrazek: Okładka książki „Opowiadacze. Nie tylko Hrabal. Autorzy najlepszej prozy czeskiej” (Wydawnictwo Literackie, 2012), na której wykorzystano zdjęcie Jana Saudka.

Read Full Post »

… niemniej przejadać się nie należy w żadnej sytuacji!

Read Full Post »

Z cyklu: wyciągam z półki na chwilę, która trwa 2 godziny.

Jerzy Skarżyński zrobił z „Trzech muszkieterów” najbardziej długowłosą w książkę w dziejach. Następnym równie długowłosym dziełem, które polubiłem na zawsze, był/jest film/musical „Hair”. A wracając do Dumasa: nigdy nie przyjąłem do wiadomości, że Milady i czterej muszkieterowie* mogliby wyglądać inaczej. Ilustrator stosuje zabieg trochę podobny do tego, co robił J. M. Szancer: idealizuje postacie, ale robi to tak zgrabnie, że chętnie mu wierzymy. Ja tam i dzisiaj chciałbym wyglądać jak długowłosy muszkieter Skarżyńskiego.

Skarżyński zilustrował całą trylogię Dumasa, przy czym część ostatnią wyraźnie gorzej, niepotrzebnie idąc w kierunku groteski, czy nawet karykatury.

*Jak powszechnie wiadomo, trzech muszkieterów było czterech, chociaż jeden z nich muszkieterem został później.

Read Full Post »