Mieszkałem w kamienicy już od tygodnia, kiedy zauważyłem, że przy skrzynce należącej do mieszkania numer dwa wsunięto dziwny kartonik. Z nadrukiem, oficjalny jak od Cartiera, głosił: „Panna Holiday Golightly”. A poniżej, w rogu: „w podróży”. […]
Ona wciąż była na schodach i teraz światło padło na kolorowy melanż jej chłopięcych włosów: jasnobrązowe pasemka, żółte i albinosowate kosmyki. Była ciepła noc, prawie lato, więc miała na sobie przewiewną dopasowaną sukienkę w czarnym kolorze, czarne sandały i naszyjnik z pereł. Na przekór swej szykownej szczupłości tchnęła krzepkim zdrowiem, czystością mydła i cytryny, z nierówną warstwa różu rumieniącego policzki. Miała duże usta i zadarty nosek. Oczy przesłoniła okularami przeciwsłonecznymi. Była to twarz już nie dziecięca, lecz jeszcze nie całkiem należąca do kobiety. Uznałem, że dziewczyna może mieć od szesnastu do trzydziestu lat; jak się okazało, za dwa miesiące kończyła dziewiętnaście. […]
Zawsze nosiła ciemne okulary, zawsze była elegancko ubrana, a prostota jej strojów wyrażała konsekwentnie dobry gust: odcienie błękitu i szarości oraz brak blichtru, który sprawiał, że jaśniała tym większym blaskiem. Można było ja wziąć za modelkę, być może za młodą aktorkę, tyle że sądząc po jej rozkładzie dnia, nie miała oczywiście czasu być ani jedną, ani drugą. […]*
Słynne portrety co jakiś czas poddawane są przez konserwatorów renowacji. I albo oglądamy je wtedy w zupełnie nowym świetle, albo przynajmniej dowiadujemy się o nich czegoś nowego. Od jakiegoś czasu wiadomo na przykład, że „Dama z gronostajem” miała za sobą niebieskie, rozświetlone od prawej strony tło, które dopiero w XIX wieku zamieniono na znane dzisiaj czarne, a sam portret był tyleż portretem, co kolejnym u Leonarda studium światła i postaci, któremu przeróbka odebrała światło.
Jeden z najsłynniejszych (i najpiękniejszych) portretów kobiecych w literaturze też przeszedł niedawno renowację. Holly Golightly znów w podróży, bo otrzymaliśmy nowy (trzeci polski) przekład „Śniadania u Tiffany’ego”. To może okazja, żeby temu portretowi przyjrzeć się od nowa. I nawet nie chodzi o to, że Holly Golightly już nie odznacza się pszenicznie zdrowym wyglądem**, tylko tchnie krzepkim zdrowiem. Po prostu to cała książka, od początku do końca, jest takim właśnie portretem, o którym sądzimy, że go znamy, a tymczasem znamy głównie przemalunki.
Niewykluczone, że z Holly Golightly kojarzyłaby się nam Kalina Jędrusik. Spektakl teatralny z jej udziałem był wydarzeniem w połowie lat 60., być może zawładnąłby zbiorową wyobraźnią, gdyby w porę został przeniesiony na ekran telewizyjny, no i zachował się do dzisiaj. Przedstawienie Teatru TV „Sceny z życia Holly Golightly” powstało co prawda w reżyserii samego Kazimierza Kutza, ale dopiero w 1972 r. (a więc w zupełnie innych czasach), no i zapis chyba nie zachował się. Pozostało nagranie piosenki z refrenem „Ja nie chcę spać, ja nie chcę umierać, chcę tylko wędrować po pastwiskach nieba”, która to piosenka dzisiaj jest raczej częścią portrety Kaliny, nie panny Golightly.
Ze„Śniadaniem…” kojarzy się dzisiaj dość powszechnie film z Audrey Hepburn. Problem w tym, że film, choć wychodzi od prozy Capote’a, to ostatecznie jest o czym innym i o kim innym. Wydawca nowego tłumaczenia poszedł po najmniejszej linii oporu i nowe wydanie książki opatrzył podobizną Audrey. Choć może to i dobrze, bo zapewne dzięki temu więcej osób książkę kupi i przekona się, że tak naprawdę Holly Golightly z filmu niewiele ma wspólnego z Holly Golightly z książki.
Tak czy siak, czy kto już czytał, czy nie czytał, ma możliwość odkrycia/poznania fascynującego portretu kobiety. I przepisu na drink Biały Anioł: pół szklaneczki wódki z taką samą ilością ginu, bez wermutu.
———–
*Truman Capote: Śniadanie u Tiffany’ego / z ang. przeł. Robert Sudół. – Warszawa : Albatros, 2010 s. 20-21, 23
***Truman Capote: Śniadanie u Tiffany’ego ; Harfa traw / tł. [z ang.] Bronisław Zieliński.– Wyd. 2. – Warszawa : Czytelnik 1972 s. 14
Read Full Post »